system jest dopasowany do każdego rodzaju motocykla (prawie) np Panigale odpada
„Dobry podróżnik nie ma ustalonych planów, i niekoniecznie zależy mu na dotarciu do konkretnego celu.” – Lao Tzu
Tak, wieczny chillout. Tak chcę żyć.
Do jazdy motocyklem właśnie tak podchodzę. To czas tylko dla mnie. Jasne, ilu motocyklistów tyle podejść i fanaberii. Ja jednak zdecydowałem się zwolnić.
Od 6 lat jeżdżę na turystycznej Hondzie. Na pewno każdemu obiło się kiedyś o uszy hasło „Africa Twin”. Wybitny model japońskiej marki startujący w światowych rajdach Dakar...
Mój model ma wbity w dowód rejestracyjny rok produkcji 1993 (to wersja RD07 – pierwsze wypusty). XRV 750 w wersji RD07 była produkowana w latach 1993-1995 (późniejsze wersje to już RD07A i RD07B - poprawione). Ten kultowy model (wzorowany, a jakże, na modelu motocykla startującego w Dakarze - oczywiście wygląd zewnętrzny mocno przypominał pierwowzór, jednak większość danych technicznych mocno różniła się od dakarowej przeprawówki) był produkowany aż do 2004 roku. I choć dla Hondy XRV 750 okazał się, jak na swoje lata i ówczesną technologię, nowoczesnym, dobrze sprzedającym się modelem, niestety nie doczekał się swojego następcy...i nie on jeden.
Wschód nad Jeziorem Błotnym był nadzwyczaj ciepły jak na tę porę roku. Opcjonalnie ja tak bardzo zmarzłem, że każdy promień słońca odbijający się od mojego namiotu odbierałem jak kojący balsam. Jaki jest rzeczywisty widok i temperatura na dworze – tego jeszcze nie wiedziałem.
Powoli wygrzebuję się ze śpiwora i otwieram tropik.
Dobra, jednak nie jest tak ciepło. Na niebie prezentują się wszystkie kolory tęczy, największa gwiazda naszego układu słonecznego powoli wychyla się zza horyzontu. Nad brzegiem Balatonu spaceruje jakaś postać z psem. Kilkadziesiąt metrów dalej widać grupkę ludzi powolnym krokiem zmierzających w stronę wioski. Dzień zaczyna się spokojnie.
Nie chce mi się, ale wiem, że jeżeli chcę dotrzeć do granicy z Rumunią przed 12:00, to muszę się streszczać. Kładę się więc ponownie.
Patrzę w materiałowy sufit nade mną.
Dookoła mnie leżą porozwalane ciuchy, szmaty, części apteczki, klucze - zasadniczo wszystkie szpargały, która zabrałem ze sobą. Kątem oka widzę zawinięty kawałek bagietki wystający z buta stojącego obok mnie. Pod głową czuję jak metalowe mocowanie siatki bagażowej doczepionej do torby wbija mi się w potylicę.
Cholerny bagaż.
Z drugiej jednak strony bez niego ciężej byłoby podróżować. Ciekawe czy tak też można powiedzieć o życiu...
Wstałem i poprawiłem torbę pod głową. Była w połowie pusta, ale i tak wygodnie mi się na niej leżało. Może to zabrzmi idiotycznie, ale to moja ulubiona torba – tak, jak raz powiem, że coś mi się w życiu udało i że coś lubię. Poza motocyklem, to mój wierny towarzysz od lat. I tak samo jak Honda – jeszcze nie zawiodła. Mam ją nawet dłużej niż swoją Africę Twin...
Pamiętam jak jakieś 7 czy 8 lat temu kupiłem ją na zlocie w Karpaczu. Co prawda pochodzę z okolic Lublina, ale, że podróż towarzyszy mi odkąd pamiętam, a zloty to moje drugie ja, to kiedyś wylądowałem i na tym popularnym zlocie HD-ków. Sam kiedyś chciałem mieć Sportstera, ale to trochę za droga baja jak na moją kieszeń. Nie wiem też czy ten sprzęt przeżyłby moje podróżnicze zapędy. I pewnie już nigdy się nie dowiem.
Chodziłem po Karpaczu i przyglądałem się pijanym oraz jeszcze bardziej pijanym zlotowiczom. Na scenie grał jakiś zespół, ludzie przewijali się przez plac i podążali w tylko sobie znanych kierunkach. Po drugiej stronie Dworu Liczyrzepy stały stragany. Nigdy nie rozumiałem, po co ludzie tu przyjeżdżają z tym całym grajdołem. Może właśnie dlatego poszedłem popatrzeć na to, co mają do zaoferowania.
Stoisk było kilka lub kilkanaście, teraz nie pamiętam dokładnie. Zaciekawiło mnie (poza tymi z jedzeniem) szczególnie jedno – stoisko firmy AGM. Przed długim stoiskiem było ustawionych 5 albo 6 maszyn – jakiś naked, chyba 3 choppery i dwa motocykle typu Adventure. Na pewno stał tam BMW GS 1150 z 2004 roku, nad którym kiedyś się zastanawiałem. Zawsze chciałem się do niego przysiąść.
Właśnie to BMW przykuło moją uwagę. Charakterystyczne stalowo-szare malowanie, czarny napis "GS" z czerwonymi paskami po bokach i szaro-czerwona kanapa. Zawiecha na upsach (upside down z anodowanymi na stalowo goleniami lag), oczywiście silnik typu bokser. Fele 19-stka przód i 17-stka tył. Zaciski czterotłoczone Brembo, stalowy oplot, dwie tarcze z przodu. Dodatkowe akcesoria - stelaże pod oryginalne kufry, płyta pod kufer centralny, handbary, gmole...
Robi wrażenie.
Podszedłem bliżej i zacząłem przyglądać się maszynie. Po chwili zwróciłem uwagę również na pozostałe sprzęty. Na każdy z motocykli były zamontowane torby podróżne i akcesoria. Wszystkie torby były jednej marki, jedne sakwy były większe inne mniejsze, ale wszystkie fajnie prezentowały się na maszynach. "Nie ma jak dobra promocja"- pomyślałem.
Wróciłem do GS-a. Przypatruję się, oglądam - wtem jakiś dobrze ubrany, siwiejący już gość doskakuje do mnie i pyta się w czym pomóc. Jeszcze nie zdążyłem powietrza w usta złapać, a ten już do prezentacji. Początkowo poczułem się nieswojo i wkurzyłem się - jestem introwertykiem i nie lubię jak ktoś mnie nagabuje. Po chwili jednak zacząłem przysłuchiwać się dokładniej temu co mówi sprzedawca. Torba zamontowana na GS-ie miała 51 litrów, była lekka i montowana w nadzwyczaj prosty sposób (choć bardziej interesował mnie sam motocykl, postanowiłem wysłuchać przemowy). Cztery pasy i minimum dwa punkty mocowania... kaptury... możliwość łączenia w większy litraż...
Ilość informacji przytłoczyła mnie. Cierpliwie jednak udawałem, że słucham dalej. Moja wytrwałość została nagrodzona pod koniec prezentacji - doczekałem się chłodnego piwka., co mnie zaskoczyło.
Po całej tej przemowie i zimnym piwie wdałem się w dłuższą rozmowę ze sprzedawcą. I tak nie miałem nic ciekawszego do roboty. Rozmawialiśmy o zlocie, sprzedaży, pogodzie, w końcu o życiu...
Fajnie, że gość znalazł dla mnie chwilę czasu. Życiowy koleś. Muszę szczerze przyznać, że z taką obsługą to się jeszcze wcześniej w świecie motocyklowym nie spotkałem. W końcu ktoś znalazł dla Ciebie chwilę i to nie tylko po to, żeby wcisnąć ci towar.
Słonce prawie w całości już wychyliło się zza horyzontu.
Dziwne, że w takich chwilach przychodzą do głowy właśnie takie wspomnienia. Od momentu zlotu w Karpaczu przestałem jeździć ze swoim starym, prującym się już roll-bagiem. Wtedy jeździłem jeszcze Kawasaki VN 1500 z 1990 roku. Trochę obawiałem się, że nie dam rady zamontować zakupionej torby na niego. Ale o dziwo nie było większego problemu (a nie miałem w nim oparcia dla pasażera ani bocznych stelaży jak we wspomnianym GS-ie).
Po Vulcanie był jeszcze Suzuki Marauder, potem na chwilę pojawiła się jeszcze Savage. A potem? Potem było krucho i przez 3 lata jeździłem Hondą Hornet. I za każdym razem mogłem zapakować się do tego cholernego rolika z Karpacza.
Postanowiłem wypić kawę już w trasie. Miałem do zrobienia prawie 370 km – zależało mi, żeby najlepiej w okolicach 13:00-14:00 być już w miejscowości Oradea w Rumunii. Choć jak zawsze – nie spieszyłem się. Co miało być to będzie. Z Oradea albo dalej ruszę na południe, albo dam sobie w końcu chwilę odpocząć w większym luksusie niż namiot.
Nie miałem konkretnego planu podróży. Nigdzie się tak naprawdę nie spieszyłem i nie musiałem nigdzie dojechać. Cieszyłem się samym faktem jazdy motocyklem.
„Pewka, taki to może.. pewnie hajsiasty, dorobił się na niewiadomo czym i teraz może sobie pozwolić na takie luźne zwiedzanie świata. Ciekawe co by zrobił, gdyby miał rodzinę na głowie, pracował na pół etatu i zarabiał marne pieniądze...”
Niejednego już słyszałem z takimi podszeptami pod nosem. Niejeden próbował mnie „nawracać”. A ja nadal twierdzę jedynie, że każdy z nas ma wybór – i jedyne co pozostaje to radzić sobie z konsekwencjami tych wyborów.
Wtedy pomyślałem, że zawsze chciałem zobaczyć Morze Czarne. Wyciągnąłem mapę i zerknąłem na nią. W Rumunii jeszcze nie byłem, nie miałem pojęcia jakie przygody mnie tam czekają. Jednak kierunek Konstancja wydawał się dosyć obiecującym.
Gdy wszystko zapakowałem na swoją Hondzinę, wyglądała jak wielbłąd. Nadal nie mogę pojąć, jak to jest, że tyle jestem w stanie na nią załadować. Namiot, agmowska torba Rolly 3, śpiwór, karimata, garnki, nawet małą kuchenkę na benzynę mam...
Wiecie co dla mnie jest bardzo cenne w tej torbie (poza oczywiście moim bagażem i tym, że nie zepsuła mi się jak dotąd ani razu – a tyram ją non stop) – to, że to polska firma. Zjeździłem już połowę Europy i część Azji Mniejszej. A ta torba przypomina mi cały czas skąd jestem. I jestem z tego dumny, choć za patriotę się nie uważam.
PS: Dobra, zajebiście mi służy jeszcze jako poduszka. Nie mówiąc już o tym, że udało mi się zapakować w nią wszystko, czego potrzebuję (z drobnych gratów) i że jak dotąd mogłem ją zamontować na każdy motocykl jaki miałem. I jak ktoś mi kiedyś powie, że jak coś jest do wszystkiego, to znaczy, że jest do niczego, to ten trep i w mordę dam – bo wszechstronność też ma swoje ograniczenia, ale czy nie cudownym jest być wszechstronnym? Tak samo jak moja Hondzina.
Adaś, dzięki wielkie i pozdrowienia z trasy!
Mike VN